wtorek, 27 lipca 2021

Służba konna Armii Kettlerów - Rossdients

Czas na mniej regularne jednostki dotyczące pospolitego ruszenia armii Kettlerów.


Źródła (tutaj posłużę się zapisem wprost z podręczników systemu Ogniem i mieczem). Może uzupełnię temat o coś więcej.



Idąc tym tropem dobrałem modele i nadałem im pewną własną interpretację formacji.
W przypadku Lehnsfahte jest to istny miks modeli brandemburskich szwedzkich i dunskich i cesarskich oraz kozaków RON, celem oddania różnorodności i niskiego stanu wyposażenia jednostki.
W przypadku Hofesfahne zdecydowałem nieco ujednolicić strój i nadać bardziej poważny wygląd chorągwi.
Do tego dodaję dowódce tych formacji


















Oj Janek Janek ;)


 


Jan II Kazimierz Waza

"Z Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, inflancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów, Król Prawowierny"


Jak to powiedział przyjaciel z wspólnych gier jestem tam gdzie kończy się już hobby a zaczyna zwyrolstwo ;p


"Kazik ile razy Ci mówiłam! Popraw ten kapelusz! Bo cie znów krzywo na malują!


Praca konkursowa.

Zachęcam do udziału ;) 

https://strategie.net.pl/viewtopic.php?f=231&t=19823&sid=1cad3047bc38255bb974aa925bb9cc4a






niedziela, 25 lipca 2021

Zemsta nigdy nie jest dobrą Panią!

Prolog.


Liv nie zaznał spokoju,
Wróciwszy do z powrotem do ojczystej ziemi zastał tylko zgliszcza..
Domostwo, w którym wychowywali z żoną ukochane dzieci wiało pustką.. i to już dawno nie zamieszkaną.
Żona nie wytrzymawszy trudów i szybko zmarła poddając się suchotom, a synowie rozeszli się w świat. Zaciągnąwszy się do armii, poszli szukać Ojca
Skulony w zimnym domostwie, zbity jak pies marzł wiele godzin. Nic nie pomagło, nawet zniszczone w złości proste drwalskie meble!

Czas jednak zamiast wracać i dać mu szanse na zmianę biegu zdażeń, biegł dalej, a z każdą godziną żal zamieniał się z powrotem w złość!
Znów kochanka zemsta wracała i pompowała krew w jego żyłach.

I choć przysięgał ledwie dwie niedziele temu, że tak już nigdy ale to nigdy nie wróci.. właśnie skierował swego rumaka z powrotem w kierunku nie gasnącej zawieruchy..

.......

Przed nim stało 300 muszkieterów duńskich. Przerażonych chłopców w zbliżonym wieku do jego potomnych.
Nieokrzesanych, nie ostrzelanych z świeżego poboru. Lecz już te kilka dni spędzonych z swoim dowódcą zmieniało ich w mężczyzn..

Słynny dowódca duchów, nie dogoniwszy swojego korpusu, właśnie zaczynał nową historię, jako porucznik w armii Królestwa Dani. Niedługim czasem miało o nim znów być głośno!







Korpus w którym służył nie przypominał tych z norwegi.. I o ile jego krajan można było nazywać braćmi godnymi samego Franciszka z Asyży, tak u duńczyków trudno było szukać przymiotów zwanych skromnością albo brakiem przepychu.

Oddziały dobrze doposażone, z liczną rajtarią w pysznych kolorowych szatach, z solidnym wagomierzem wsparcia artyleryjskiego mogły budzić podziw.

Ale jak to bywa w ciemnym zamutzie, wszystko pięknie wygląda do mementu gdy nie padnie poświata tlącej się świeczki..

Tak i było z tą duńską awangardą. Wystarczyło spędzić kilka godzin w obozie by przekonać się że większy porządek można znaleźć na pchlim targu w pobliskiej mieścinie.

Całością dowodziło tęgi oficer o rybich ustach i maleńkich oczach, który bardziej nadawał się na dobrego zarządcę niż wodza wojska. Co gorsza jego podwładni adiutanci do niedawna jeszcze spijali mleko matki.. to nie wróżyło dobrze dla przyszłości korpusu.
W tym stadzie owieczek był jeden wilk, a na imię mu było Johannson!

AKT I


Na przeciw Duńczyków stanął Korpus Brandemburski, ten sam z którym niedawno zwarł się Norwegami. Tym razem jednak Prusacy nie tylko nie wyglądali na pobitych ale także doposażeni w baterię dział, sprawiali wrażenie bardziej zorganizowanych niż Duńczycy.

Już sam wybór miejsca bitwy, gdzie w centrum mądrze ustawiona artyleria kontrolowała pole bitwy, boki zabezpieczone były przez wieś (szybko obsadzoną przez dragonie)  lasy i mokradła dawały wyraźną przewagę oponentom.
Duńczycy pogubieni i źle dowodzeni dopiero starali się wtoczyć własną artylerię na pobliskie wzgórze.. 
Sam początek batali, gdzie rajtaria przedniej straży została odepchnięta obnażało niekompetencje Duńskiego dowództwa.
Próba ataku szybko zmieniła się w rozpaczliwą defensywę.

Całość nadziei spadło na skrzydło gdzie nieliczna rajtaria krajowa wsparta awangarda najemnych akerbuzerów prowadzonych przez młodziana o rycerskiej fantazjim miała doprowadzić do przełamani i oskrzydlenia przeciwnika. Skrzydło na którym właśnie w stronę pobliskiego zagajnika z swoimi ludźmi wkraczał Liv.














AKT II

Lewe skrzydło:
Odrzucona rajtaria cofała się oczekując wsparcia piechoty i artylerii. Walka o wieś była przegrana.
Teraz liczyło się aby nie dać się złamać. Tym bardziej że wroga dobrze dowodzona rajtaria cofneła się dając pole do popisu artylerii, która coraz skuteczniej nękała linie dunczyków.

Centrum:
Dowódca ponaglał puszkarzy i piechote.. probując nadrobić stracony czas. 

Prawe skrzydło:
Liv postanowił nie zwracac uwagi na niekompetencje kadry dowódczej skupiając się na swoim. 
Przed bitwą współpracując z lokalnymi partyzantami doskonale zaplanował manewr opanowania centrum. Zajmując wcześniej knieje w spokoju oczekiwał nadejścia wrogich dragonów.
Jego "dzieci" odnajdywały spokój w swoim dowódcy. I choć miał być to ich chrzest bojowy dzięki dzięki niemu nie wątpili w zwycięstwo.

Miedzy drzewami widać było już pierwsze sylwetki wrogiej piechoty. Na ustach Liva pojawił się szyderczy uśmieszek. Już na pierwszy rzut oka widać że wróg nie znał się na sprawie. Tak!, szła na nich lokalna podragoniona milicja, zupełnie nie wiedząc że pchają się wprost w paszczę lwa.
Uwadze Liva nie umknęło delikatny ruch z lewej strony gdzie grupa partyzantów duńskich, przygotowywała się do poprawionej salwy na bok zbliżającego się wroga.

Jeszcze tylko chwila.. kilka uderzeń serca.. znów poczuł przyjemny metaliczny smak przygryzanej wargi.

Milicja pruska w ostatniej chwili zorientowała się o obecności wroga.. ale było już za późno. Zanim zdołali ustawić się w formacje strzelecką.. padła palba podopiecznych norwega. Linia milicji załamała się i wtedy padła salwa, tym razem z boku, która postawiła przysłowiową kropkę nad i. Prusacy uciekali ponaglani kolejnymi strzałami i jękami padających od kul pobratyńców.. Las należał do Liva!!


Akt III

Lewe skrzydło.
Rozpoczął się ostrzał obu lini piechoty. Celuj! pal!- słychać było w obu jeżykach. Wszystko wspierała artyleria bijąc na dalekim zasięgu. Bitwa nerwów gdzie miał wygrać bardziej wytrzymały.

Centrum
Udało się wreszcie podtoczyć artylerię ale ukształtowanie tereny nie dawało zbyt dużego pola do popisu. Pojedyncze próby wychylenia za wzgórza konczyły się celnym ogniem wrogiej artylerii. Pozostało przertwać i odgryzac się nieskutecznym ogniem na flanki. Tak naprawdę obie armie stanęły w defensywie bez możliwości przeprowadzenie sensownej akcji zaczepnej.

Prawe skrzydło

Liv wraz z swoimi ludzmi obsadził skraj lasu wcelowany w nadjeżdżającą awangade pruskiej jazdy.
Oczekując wroga obserwował jak najemna akerbuzeria właśnie wykonywała manewr okrążenia i szarzowała kolejna z rajtari pruskich celem oskrzydlenia wrogiej piechoty, która zajeła drugi z pobliskich zagajników.
Plan był naprawdę dobry!
Akerburzysici ruszyli cwałem a na ich czele z uniesionym rapierem szedł sam młody oficer. Liv zmrużył oczy. Młodziakowi nie brakowało ani odwagi ani fanazji.. za to rozum szwankował. Widać że nasłuchawszy się pieśni pełnych patosów rycerskich nie wiele znał się na taktyce wojennej i takie zachowanie aż prosiło się o krzywdę.

Krzywdę która nadeszła z ramion broniących się przed szarża rajtarów. Ramion które uniosły z olestrów pistolety i hukneły salwą w wroga. Akerburzysci doszli do wroga.. doszli ale bez swojego dowódcy, który jak w jego książkach padł w honorowej szarzy.. Zginioł w zdziwieniu, trafiony wprost w młodzieńcze serce.
I choć obrazek był pełny patosu w głowie Liva tkwiło jedno słowo: Idiota!
Przez niego przegramy!
Na szczęście Akerburzyści odrzucili wroga nie załamując szarzy.

Odwróciwszy się od tej sceny jak od złego snu Johannson poprawiał szyki swojej piechoty gotowy na przyjęcie wrogiej rajtarii - znów wszystko zależało od niego!

Akt IV

Lewe skrzydło i centrum
Bez zmian

Prawe skrzydło
Miedzy rajtarami przebijał się goniec krzyczący do akerbuzerów: Rozkaz od dówdztwa! Kontynuować! Nacierać!
Kolejne uderzenie awangardy najemników rozbiło wroga rajtarię, ale na okrążenie było już za późno.

Ludzie Liva złożyli się na kraniec lasu i oddali salwę zaskakując wrogą jazdę. Celny ostrzał mimo nekajacego ostrzału wrogiej piechoty załamał szarże przybyłych posiłków.
Prusy zaczęły się cofać.

Bitwa wyglądała powoli za wygraną. I wtedy stało się coś czego żadna ze stron się nie spodziewała.
Okolicą targnął wybuch przypieczętowany słup ognia za wzgórza którym stała Duńska artyleria.

Krzyk wrzask i rżenie koni.. w stronę lasu biegli jak w obłędzie pojedyńczy muszkieterzy krzycząc:
dowództwo nie żyje! ratuj się kto może!

Wybuch amunicji dosłownie zmiótł miejsce w którym do niedawna stacjonowała duńska artyleria wraz oficerami i piechotą

Liv był w szoku..
chyba obecnie mimo najniższego stopnia był jedynym oficerem na placu boju!



Akt V-VI

Lewe skrzydło
Przeżyły dowództwa który stracił kontakt z prawą stroną a co najważniejsze z dowódca armii, starał sie uporządkować swoje linie i zawrócić jazde krajowa która właśnie wycofywała się nie wytrzymawszy nerwowej sytuacji.

Prawe skrzydło

W normalnych okolicznościach byłoby już po bitwie. Ale w tym całym bajzlu stał Liv Johanson! Człowiek przed którym drżał każdy oficer szwedzki na tym terenie działań.
Pędził miedzy liniami jazdy i piechoty uniesiony skrzydłami zemsty! Wydawał rozkazy, wykorzystując jeszcze niepewność prusaków, nakazał nacierać podległym mu obecnie ludziom

Z lasu który jako jedyny stał na jego drodze padały salwy pruskiej piechoty gdzie każda z nich mogła zakończyć jego żywot.

Nie zważał na to tylko, szedł po swoje!

I choć wróg nie wiedział o tym, że nie sposób samemu skordynować szarży tylu działów, na skutek pewności norweskiego dowódcy zaczął ustępować pola.. A Dania napierała.

I tak w pewnym momencie mimo przewagi prusacy straciwszy skrzydło poddało bitwę
Przegrali będąc potencjalnie zwycięzcami.

Menewr Liva jeszcze setki lat później będzie inspiracją dla norweskiej sztuki wojny.. o czym przekonały się takie mocarstwa jak Rosja czy Hitlerowskie Niemcy.






Podziękowania dla Swawolnika za bardzo przyjemną grę.. w której akcja była bardziej wartka niż w brazylijskim serialu. Było wszystko, nerwy śmiech i fajerwerki!!

poniedziałek, 7 czerwca 2021

Ojcowska Zemsta!


 
Prolog:

Liv Johanson ze smutkiem spojrzał na swoją wysłużoną strzelbę, na kolbie jego ulubienicy coraz wyraźniej zarysowało się pęknięcie które rozwarstwiało drzewo które wczęśniej naznaczono wyciętymi bruzdami na znak odebranych istnień ludzkich.
Zaczął zastanawiać się czy to już nie czas aby wrócić do domu, do rodziny którą zostawił.
Zemsta która go dotychczas napędzała zaczynała jakby słabnąć.

Poszukując pomsty za krzywdę na swej córce, już przeszło 3 lata gania za szwedami.
Każdego dnia liczył że trafi na znienawidzoną kompanię rajtarskich psisynów, którzy pohańbili i zabili jego pierworodną córkę w karczemnej swawoli. Tak mówiło prawo ojcowskie, która szanował każdy norweg.

Coraz częściej docierało do niego, że w imię pogoni za zemstą zapomniał o żonie i pozostałych dziatwach.

Wyciągnąwszy z kieszeni zdobyty wczoraj papirus, naciąwszy gęsie pióro pochylił się nad listem do żony.
To były jego pierwsze słowa przelane na papier od wielu lat...






AktI

Korpus Jorgena Belke karnie zbliżał się do wsi idąc miarowym krokiem gotowy do starcia z agrsorem.
O dziwo tym razem nie byli to Szwedzi tylko najemny korpus Brandemburski.
Prusacy podobnie jak Norwegowie główny ciężar sił postawili na piechotę. Przestarzałe muszkiety hiszpańskie w ich rękach choć nie poręczne dawały im przewagę zasięgu ognia.

Świadomy tego Jorgen wiedział że kluczem do zwycięstwa będzie zajęcie czym szybciej najbliższych zabudowań i wykorzystanie przewagi terenu.
Sprawa nie wyglądała jednak tak prosto. Siły brandemburskie poza podobnie liczną piechotą posiadały całkiem pokaźną ilość kawalerii. Luksus na który Norwegów nie było stać.
Mając tą świadomość jak i grożące z tego tytułu zagrożenie dowódca norwegów ustawiwszy batalię najemną w centrum postanowił skrzydła zabezpieczyć muszkieterami krajowymi a dokładniej osławionymi leśnymi duchami Liva.






Dwie kompanie miały zając pobliską wieś na prawym skrzydle, a jedna z najbardziej doświadoczonymi ludźmi pod dowódctwem samego Johansona miała ubezpieczyć skrzydło zajmując wzgórze po lewej.

Mając świadomość że to może nie wystarczyć Jorgen postanowił postawić na fortel, którego nauczył się podczas długiej kampanii która ciągnęła się jak dług żydowski.
Otóż nieliczną dragonie pchną na prawe skrzydło celem zamarkowania manewru oskrzydlającego, który mógł kupić cenny czas.
 
Czuł że to będzie dobry i błogosławiony.

Tymczasem grupa dragonów minowszy płytki strumień wyłoniwszy się za wzniesienia ujrzała przed sobą w niebezpiecznej odległości kilka kompani ciężkozbrojnej rajtarii..
Zanim dowódca dragoni zdołał zaaragować, padły plugawe komendy pruskich oficerów i rajtarzy karnie ruszyli do szarży..



AktII

Centrum
Armie miarowym krokiem zbliżały się oddając pojedyncze slawy. Siłą ognia górowali Prusacy, ale o ich skuteczności nie można było powiedzieć dobrego słowa. Norwegowie widząc tą nieporadność zbliżali się z typową swoją upartością, odpędzając się od kul muszkietów jak od tylko natrętnego trzmiela..
Kroczyli dumnie skracając dystans gdzie ich lżejsze muszkiety będą mogły nawiązać równorzędną walkę z wroga piechotą

Prawe skrzydło
Leśnym ludziom nie było potrzeby dwa razy wydawać rozkazu, ledwie zadźwięczały pierwsze trąbki już biegiem zbliżali się do pobliskich domostw. Ich luźny szyk tylko pozornie mógł wskazywać na jakikolwiek chaos.

Tym czasem dragonii zaragowali automatem zanim padła komenda dowódcy, i to pewnie ich uratowało. Konie zarżały hamowane naciągniętymi wędzidłami, wbijając zady w ziemie. Nie było czasu na finezje, kto mógł zwracał nie chcac dostać się pod ostrza pancernej rajtarii..
Pochyliwszy się w kulbakach dragoni wykrzesywali z swoich lichych szkap ile tylko potrafili..
Nagle świat rozbłysł i słońce przysłonił wzbite i opadające grudy ziemi.. To artyleria prsuka wizeła na celownik odważnych dragonów..
Świat nabrał ponurych barw.. a powietrze dziwnie zgęstniało.. liczyło się tylko jedno.. przeżyć.

Lewe skrzydło
Odział Liva właśnie wchodził na szczyt wzgórza, po to by ujrzeć pruski plan oskrzydlenia armii bitnych norwegów. W cieniu zbocza jak pchły poruszał się spory odział rajtarii.. 
Nagle Liv zamarł i zatrzymał się bez ruchu. Jego ludzie karnie wyhamowali kroku spoglądając w oczy dowódcy. Z oczodołu oficera wiało pustką i jakąś dziwnym złem... 
Po chwili żołdacy już widzieli czym była przyczyna, to właśnie wiatr, który jakby od samego liva powiał chłodem zatrzepotał chorągwią na poroporcu rozwijając nienawistny znak dzika dzierżącego strzałę w pysku.. Ten znak o którym ich dowódca nie raz w pijackim amoku wspominał, znak który tego dobrego człowieka zamieniał w istne zwierze..
Nikt nie śmiał nawet pisnąć.. w ciszy podsypywano proch, poprawiano pasy od kordów.. wiedząc że nadszedl czas zemsty i zapłaty, czas gdzie nie jeden ojciec sięgnie po prastare norweskie prawo zemsty..

Nie padł rozkaz, ludzie sami ustawili się i razili prusaków ogniem, po to by znów na prędce ładować swoje myślwieskie kochanki...
Kilku z najemników spadło z kulbak zwiastując że matka kostucha właśnie zaczęła swoje żniwo.








Akt III

Prawe skrzydło
Szarża pruskich rajtarów zupełnie się załamała. Tymczasem przyklejeni do głów norwescy dragoni dopadli do skraju pobliskiego zagajnika. Mijając pierwsze drzewa sami nie wierzyli jak to możliwe że nikt z nich nie przypłacił tego rajdu życiem.. 
Tylko dowódca kątem oka zobaczył jak wroga dragonia wykorzystując lukę wpadła w domostwa wsi i próbowała zająć najbliższe chaty.

Naiwni nie zauważyli że wieś już była obsadzona przez duchy Liva. Norwegowie nie czekali ani dwóch ziarenek przesypującego się piasku w klepsydrze czasy. Pierwsi prusacy padli jeszcze przed domostwami skoszeni ogniem muszkietów. Dalsi padali chwilę później.. napastnicy biegnąc w rozsypce strzelali w ruchu.. wymieniając się tylko pozycjami.. Cóż za dziwna taktyka!
Dwa pacierze później nie było słychać we wsi ani jednego oddechu pruskiego.

Centrum 
Piechota garnizonowa odpowiadająca ogniem została wsparta ogniem pozostałych najemników norweskich. Wyszkolona piechota w pełnej dyscyplinie rozpoczęła wzorcowy ostrzał kontrmarszem, następując na słabo wyszkoloną milicję brandemburgi.
Po trzech liniach ogniach prawe skrzydło milicji nie wytrzymało i salwowało się ucieczką.
Reszta prusaków ropoczęła wycofywanie się w kierunku domostw, modląc się o skuteczny kontratak zbliżającej się rajtari.

Ale i tu nie było lepiej.. Rajtaria nie pewna czy szarżowiać wzgórze idąc z pomocą straży przedniej, czy atakować centrum wykrwawiała się w wrogim ogniu.

Lewe Skrzydło
Najemnicy z pod znaku dzika zaskoczeni wyłaniającą się piechotą z szczytu wzgórza postanowili jak najszybciej oderwać się od niego i pogłębić okrążenie wroga. Jednego się nie spodziewali..

Otóż za wzgórza dosłownie wprost na nich wyjechały rozpędzone wozy taborowe które na modłę kozaczą nie tylko odcięły im drogę, ale nawet zaczęły razić pojedynczym ogniem.

Pozostało walczyć. Rajtarzy rozpoczęli odwracać się w stronę wrogą gotowi na wymianę ogniową z piechotą.






AKT IV

Całość armii pruskiej ustępowała coraz wyraźniej pola pewnym siebie Norwegom. Tylko zdecydowane rozkazy oficerów jeszcze utrzymywało tą cieką nić jaka oddzielała armie od paniki. Bitwa była przegrana.

Lewe Skrzydło
Rajtarzy reagowali jakby nogi ich koni ugrzęzły w smole.. każdy ruch wydawał się wiecznością.
Co innego norwegowie, którzy za przykładem dowódcy zbiegali na nich wzdłuż stoku..
Ten rzadki widok gdzie w otwartym polu piechota szarzuje jazdę miał coś z majestatu..

Coś było dobrym określeniem.. Bo to co pchało norwegów nie wiele miało wspólnego z pobożnością.

Pierwszy biegł Liv.
Nawet nie zauważył momentu w którym impetem własnego ciała zachwiał najbliższym rajtarskim koniem, momentu w którym zerwał z siodła żołdaka ani momentu jak jego głowa roztrzaskała się o jakiś kamień. Cały świat jakby się zawęził a wszystko co wokół niego się działa było jakby gdzieś indziej.. on sam stał jakby obok chcąc do samego siebie krzyknąć: już dość!
Ale Liv nie słuchał, kładąc pokotem śmierci kolejnych jeźdźców. Kiedy jego kord ugrzązł zbyt głęboko w wrogim ciele, sięgnął po pistole uderzając obuchem na lewo i prawo.
Nawet nie wie kiedy wyrwał złamany proporzec który już nie miał honoru nieść dzikiego pyska i za pomocą niego nadział kolejnych dwóch ludzi...
A kostucha jego wierna kochanka tańczyła... najpiękniejszego walca.. śmiejąc się do samej siebie.

Nim się obejrzał wszyscy wrogowie nieżyli rozszarpani przez jego stado wilków.
Nie ocalał nikt.. no prawie nikt.
Jedynie jakiś młodzian zerwawszy chyba ostatniego żywego konia, właśnie ruszał galopem próbując uciec...
Na jego nieszczęście droga ucieczki przebiegała wprost przez Liva.
Nie mając już żadnej broni pod ręką Johannson zerwał z ramienia muszkiet i precyzyjnym ciosem uderzył w nadjeżdząjącego...

I tu stał się cud.. bron uderzywszy w ramię wroga pękła jak trzcina, rozsypując się w rękach Liva nie robiąc oponentowi krzywdy, poza zerwanym łańcuszka z jego zbrojnego ramienia.
Norweg zdębiał nic nie rozumiejąc.. Pochylił się jedynie w kierunku błyszczącego przedmiotu.

Podniósł i jego oczom ukazał się mały skaplerz z wizerunkiem Maryi.
Jeszcze jeden z jego ludzi podbiegł i chciał wymierzyć w uciekającego młodzieńca z muszkietu ale Liv kazał mu go opuścić.

Bitwa właśnie się skończyła.

Prolog

Obozy norweski opuszczał Liv, dla niego wojna się już skończyła.. to co dziś zrobił nie tylko nie przyniosło mu ulgi, choć tak na nią liczył,  ale także dało do zrozumienia, że stał się gorszy od tych których ścigał...
Nikt nie miał odwagi mu zajść drogi. Nawet sam Jorgena Belke choć żałował stratę tak dobrego dowódcy pożegnał go w milczeniu. Tutaj nie było dobrych słów.. pozostało milczenie.

Na trakcie zmęczonego wojaczką norwega minoł, młody dezerter, młodzian któremu pancerz na ramieniu dziwnie zwisał.. Minoł go galopem uciekjąc przed wojną i jej złem... dziękując Maryji za ocelanie z pogromu.
Dla obu mijających się jeźdźców wojna włąsnie się skończyła



PS. Dziękuje Swawolnikowi za miłą grę.
Relacje z Jego strony przeczytacie pod adresem:
https://swawolnik.blogspot.com/2021/06/kraina-lodu.html

I jeszcze kilka zdjęć









niedziela, 30 maja 2021

Piechota Polska - chłopaki od brudnej roboty :)




Jeden z graczy ładnie wspomniał:


"Jazda jest armii ozdobą, piechota - wybawieniem."

Oczywiście nie bez powodu zaczynam od tego cytatu. Jest kwintesencją problemów przed jakim stała armia polsko-litewska w XVIIw.

Armia która w polu nie miała sobie równych, dostawała przysłowiowej czkawki jak dochodziło do naturalnego elementu każdej kamapani wojenej jaką są obleżenia.

Pięknym przykładem może być wojna Polsko - Gdańska gdzie król Stefan Batory chcąc ukarać knąbrność gdańszczan nie chcących płacić podatku Koronie, zwycięża bitwe w polu, a następnie nie jest w stanie postawić przysłowiowej kropki nad i.
Gdańsk zamyka się w fortecy miasta i błyskawiczna kampania przeradza się w długotrwałe bezowocne oblężenie.
Wychodzi niewydolność armii, która bez zaciągów najemnych nie jest w stanie zająć lepiej bronionej fortecy.

Finał tego starcia kończy się umiarkowanymi sankcjami dla Gdańska i potrzebą ustąpienie z obleżenia na skutek potrzeby nie wiazania dalej armii w bezowocnej wojnie oblężniczej..

Dlatego ów król powołuje formacje narodową na wzór węgierski piechoty Wybranieckiej dalej zwanej łanową.

"...abyśmy w koronie i państwach naszych dostatek pieszych ludzi do potrzeb wojennych mieli"


I tak w wojsku polskim pojawiają się dwie formacje narodowej piechoty. Łanowa i polsko-wegierska zwana tez hajdukami (w która kiedyś zasilana węgrami obecnie jest z nimi powiązana tylko nazwą)

Oto moją wizja tych formacji.
W doborze kolorystyki pomógł mi cytat :

"Wygląd piechoty polskiej i litewskiej według biskupa krakowskiego Józefa Wereszczyńskiego, który na sejmie warszawskim 1597 roku wniósł votum z strony podniesienia wojny potężnej przeciwko cesarzowi tureckiemu. 
Piechotę miały wystawić wszystkie ziemie koronne i litewskie, włącznie z dobrami królewskimi, duchownymi i szlacheckimi. 10 mieszczan miało wystawić jednego żołnierza z żołdem 9 złotych za ćwierć. Z kolei z ludzi luźnych, komorników, etc , wystawić miano niechby w siermięgach prostych robotniki, z rydlami, z siekierami. Zresztą i piechota miejska miała mieć ów sprzęt inżynieryjny na wozach. Piechurzy przeznaczeni do walki mieli być piechotą strzelczą, każdy miał mieć półhak dobry z pięciu funtami prochu i ze trzema kopami kul. Co ciekawe, biskup zalecał nawet jednolite umundurowanie dla piechoty. Błękitne delie a kurty białe dla Wielkopolski i Małopolski, delie czerwone a kurtki białe dla Mazowsza i Podola, z kolei Litwini mieli walczyć w deliach zielonych a w kurtach czerwonych."