poniedziałek, 7 czerwca 2021

Ojcowska Zemsta!


 
Prolog:

Liv Johanson ze smutkiem spojrzał na swoją wysłużoną strzelbę, na kolbie jego ulubienicy coraz wyraźniej zarysowało się pęknięcie które rozwarstwiało drzewo które wczęśniej naznaczono wyciętymi bruzdami na znak odebranych istnień ludzkich.
Zaczął zastanawiać się czy to już nie czas aby wrócić do domu, do rodziny którą zostawił.
Zemsta która go dotychczas napędzała zaczynała jakby słabnąć.

Poszukując pomsty za krzywdę na swej córce, już przeszło 3 lata gania za szwedami.
Każdego dnia liczył że trafi na znienawidzoną kompanię rajtarskich psisynów, którzy pohańbili i zabili jego pierworodną córkę w karczemnej swawoli. Tak mówiło prawo ojcowskie, która szanował każdy norweg.

Coraz częściej docierało do niego, że w imię pogoni za zemstą zapomniał o żonie i pozostałych dziatwach.

Wyciągnąwszy z kieszeni zdobyty wczoraj papirus, naciąwszy gęsie pióro pochylił się nad listem do żony.
To były jego pierwsze słowa przelane na papier od wielu lat...






AktI

Korpus Jorgena Belke karnie zbliżał się do wsi idąc miarowym krokiem gotowy do starcia z agrsorem.
O dziwo tym razem nie byli to Szwedzi tylko najemny korpus Brandemburski.
Prusacy podobnie jak Norwegowie główny ciężar sił postawili na piechotę. Przestarzałe muszkiety hiszpańskie w ich rękach choć nie poręczne dawały im przewagę zasięgu ognia.

Świadomy tego Jorgen wiedział że kluczem do zwycięstwa będzie zajęcie czym szybciej najbliższych zabudowań i wykorzystanie przewagi terenu.
Sprawa nie wyglądała jednak tak prosto. Siły brandemburskie poza podobnie liczną piechotą posiadały całkiem pokaźną ilość kawalerii. Luksus na który Norwegów nie było stać.
Mając tą świadomość jak i grożące z tego tytułu zagrożenie dowódca norwegów ustawiwszy batalię najemną w centrum postanowił skrzydła zabezpieczyć muszkieterami krajowymi a dokładniej osławionymi leśnymi duchami Liva.






Dwie kompanie miały zając pobliską wieś na prawym skrzydle, a jedna z najbardziej doświadoczonymi ludźmi pod dowódctwem samego Johansona miała ubezpieczyć skrzydło zajmując wzgórze po lewej.

Mając świadomość że to może nie wystarczyć Jorgen postanowił postawić na fortel, którego nauczył się podczas długiej kampanii która ciągnęła się jak dług żydowski.
Otóż nieliczną dragonie pchną na prawe skrzydło celem zamarkowania manewru oskrzydlającego, który mógł kupić cenny czas.
 
Czuł że to będzie dobry i błogosławiony.

Tymczasem grupa dragonów minowszy płytki strumień wyłoniwszy się za wzniesienia ujrzała przed sobą w niebezpiecznej odległości kilka kompani ciężkozbrojnej rajtarii..
Zanim dowódca dragoni zdołał zaaragować, padły plugawe komendy pruskich oficerów i rajtarzy karnie ruszyli do szarży..



AktII

Centrum
Armie miarowym krokiem zbliżały się oddając pojedyncze slawy. Siłą ognia górowali Prusacy, ale o ich skuteczności nie można było powiedzieć dobrego słowa. Norwegowie widząc tą nieporadność zbliżali się z typową swoją upartością, odpędzając się od kul muszkietów jak od tylko natrętnego trzmiela..
Kroczyli dumnie skracając dystans gdzie ich lżejsze muszkiety będą mogły nawiązać równorzędną walkę z wroga piechotą

Prawe skrzydło
Leśnym ludziom nie było potrzeby dwa razy wydawać rozkazu, ledwie zadźwięczały pierwsze trąbki już biegiem zbliżali się do pobliskich domostw. Ich luźny szyk tylko pozornie mógł wskazywać na jakikolwiek chaos.

Tym czasem dragonii zaragowali automatem zanim padła komenda dowódcy, i to pewnie ich uratowało. Konie zarżały hamowane naciągniętymi wędzidłami, wbijając zady w ziemie. Nie było czasu na finezje, kto mógł zwracał nie chcac dostać się pod ostrza pancernej rajtarii..
Pochyliwszy się w kulbakach dragoni wykrzesywali z swoich lichych szkap ile tylko potrafili..
Nagle świat rozbłysł i słońce przysłonił wzbite i opadające grudy ziemi.. To artyleria prsuka wizeła na celownik odważnych dragonów..
Świat nabrał ponurych barw.. a powietrze dziwnie zgęstniało.. liczyło się tylko jedno.. przeżyć.

Lewe skrzydło
Odział Liva właśnie wchodził na szczyt wzgórza, po to by ujrzeć pruski plan oskrzydlenia armii bitnych norwegów. W cieniu zbocza jak pchły poruszał się spory odział rajtarii.. 
Nagle Liv zamarł i zatrzymał się bez ruchu. Jego ludzie karnie wyhamowali kroku spoglądając w oczy dowódcy. Z oczodołu oficera wiało pustką i jakąś dziwnym złem... 
Po chwili żołdacy już widzieli czym była przyczyna, to właśnie wiatr, który jakby od samego liva powiał chłodem zatrzepotał chorągwią na poroporcu rozwijając nienawistny znak dzika dzierżącego strzałę w pysku.. Ten znak o którym ich dowódca nie raz w pijackim amoku wspominał, znak który tego dobrego człowieka zamieniał w istne zwierze..
Nikt nie śmiał nawet pisnąć.. w ciszy podsypywano proch, poprawiano pasy od kordów.. wiedząc że nadszedl czas zemsty i zapłaty, czas gdzie nie jeden ojciec sięgnie po prastare norweskie prawo zemsty..

Nie padł rozkaz, ludzie sami ustawili się i razili prusaków ogniem, po to by znów na prędce ładować swoje myślwieskie kochanki...
Kilku z najemników spadło z kulbak zwiastując że matka kostucha właśnie zaczęła swoje żniwo.








Akt III

Prawe skrzydło
Szarża pruskich rajtarów zupełnie się załamała. Tymczasem przyklejeni do głów norwescy dragoni dopadli do skraju pobliskiego zagajnika. Mijając pierwsze drzewa sami nie wierzyli jak to możliwe że nikt z nich nie przypłacił tego rajdu życiem.. 
Tylko dowódca kątem oka zobaczył jak wroga dragonia wykorzystując lukę wpadła w domostwa wsi i próbowała zająć najbliższe chaty.

Naiwni nie zauważyli że wieś już była obsadzona przez duchy Liva. Norwegowie nie czekali ani dwóch ziarenek przesypującego się piasku w klepsydrze czasy. Pierwsi prusacy padli jeszcze przed domostwami skoszeni ogniem muszkietów. Dalsi padali chwilę później.. napastnicy biegnąc w rozsypce strzelali w ruchu.. wymieniając się tylko pozycjami.. Cóż za dziwna taktyka!
Dwa pacierze później nie było słychać we wsi ani jednego oddechu pruskiego.

Centrum 
Piechota garnizonowa odpowiadająca ogniem została wsparta ogniem pozostałych najemników norweskich. Wyszkolona piechota w pełnej dyscyplinie rozpoczęła wzorcowy ostrzał kontrmarszem, następując na słabo wyszkoloną milicję brandemburgi.
Po trzech liniach ogniach prawe skrzydło milicji nie wytrzymało i salwowało się ucieczką.
Reszta prusaków ropoczęła wycofywanie się w kierunku domostw, modląc się o skuteczny kontratak zbliżającej się rajtari.

Ale i tu nie było lepiej.. Rajtaria nie pewna czy szarżowiać wzgórze idąc z pomocą straży przedniej, czy atakować centrum wykrwawiała się w wrogim ogniu.

Lewe Skrzydło
Najemnicy z pod znaku dzika zaskoczeni wyłaniającą się piechotą z szczytu wzgórza postanowili jak najszybciej oderwać się od niego i pogłębić okrążenie wroga. Jednego się nie spodziewali..

Otóż za wzgórza dosłownie wprost na nich wyjechały rozpędzone wozy taborowe które na modłę kozaczą nie tylko odcięły im drogę, ale nawet zaczęły razić pojedynczym ogniem.

Pozostało walczyć. Rajtarzy rozpoczęli odwracać się w stronę wrogą gotowi na wymianę ogniową z piechotą.






AKT IV

Całość armii pruskiej ustępowała coraz wyraźniej pola pewnym siebie Norwegom. Tylko zdecydowane rozkazy oficerów jeszcze utrzymywało tą cieką nić jaka oddzielała armie od paniki. Bitwa była przegrana.

Lewe Skrzydło
Rajtarzy reagowali jakby nogi ich koni ugrzęzły w smole.. każdy ruch wydawał się wiecznością.
Co innego norwegowie, którzy za przykładem dowódcy zbiegali na nich wzdłuż stoku..
Ten rzadki widok gdzie w otwartym polu piechota szarzuje jazdę miał coś z majestatu..

Coś było dobrym określeniem.. Bo to co pchało norwegów nie wiele miało wspólnego z pobożnością.

Pierwszy biegł Liv.
Nawet nie zauważył momentu w którym impetem własnego ciała zachwiał najbliższym rajtarskim koniem, momentu w którym zerwał z siodła żołdaka ani momentu jak jego głowa roztrzaskała się o jakiś kamień. Cały świat jakby się zawęził a wszystko co wokół niego się działa było jakby gdzieś indziej.. on sam stał jakby obok chcąc do samego siebie krzyknąć: już dość!
Ale Liv nie słuchał, kładąc pokotem śmierci kolejnych jeźdźców. Kiedy jego kord ugrzązł zbyt głęboko w wrogim ciele, sięgnął po pistole uderzając obuchem na lewo i prawo.
Nawet nie wie kiedy wyrwał złamany proporzec który już nie miał honoru nieść dzikiego pyska i za pomocą niego nadział kolejnych dwóch ludzi...
A kostucha jego wierna kochanka tańczyła... najpiękniejszego walca.. śmiejąc się do samej siebie.

Nim się obejrzał wszyscy wrogowie nieżyli rozszarpani przez jego stado wilków.
Nie ocalał nikt.. no prawie nikt.
Jedynie jakiś młodzian zerwawszy chyba ostatniego żywego konia, właśnie ruszał galopem próbując uciec...
Na jego nieszczęście droga ucieczki przebiegała wprost przez Liva.
Nie mając już żadnej broni pod ręką Johannson zerwał z ramienia muszkiet i precyzyjnym ciosem uderzył w nadjeżdząjącego...

I tu stał się cud.. bron uderzywszy w ramię wroga pękła jak trzcina, rozsypując się w rękach Liva nie robiąc oponentowi krzywdy, poza zerwanym łańcuszka z jego zbrojnego ramienia.
Norweg zdębiał nic nie rozumiejąc.. Pochylił się jedynie w kierunku błyszczącego przedmiotu.

Podniósł i jego oczom ukazał się mały skaplerz z wizerunkiem Maryi.
Jeszcze jeden z jego ludzi podbiegł i chciał wymierzyć w uciekającego młodzieńca z muszkietu ale Liv kazał mu go opuścić.

Bitwa właśnie się skończyła.

Prolog

Obozy norweski opuszczał Liv, dla niego wojna się już skończyła.. to co dziś zrobił nie tylko nie przyniosło mu ulgi, choć tak na nią liczył,  ale także dało do zrozumienia, że stał się gorszy od tych których ścigał...
Nikt nie miał odwagi mu zajść drogi. Nawet sam Jorgena Belke choć żałował stratę tak dobrego dowódcy pożegnał go w milczeniu. Tutaj nie było dobrych słów.. pozostało milczenie.

Na trakcie zmęczonego wojaczką norwega minoł, młody dezerter, młodzian któremu pancerz na ramieniu dziwnie zwisał.. Minoł go galopem uciekjąc przed wojną i jej złem... dziękując Maryji za ocelanie z pogromu.
Dla obu mijających się jeźdźców wojna włąsnie się skończyła



PS. Dziękuje Swawolnikowi za miłą grę.
Relacje z Jego strony przeczytacie pod adresem:
https://swawolnik.blogspot.com/2021/06/kraina-lodu.html

I jeszcze kilka zdjęć









1 komentarz: